Tuesday, 4 September 2012

Review of Red Light Gig


Trójmiasto jest jednym z nielicznych miejsc w Polsce, które jest w stanie każdego roku zachwycać nowymi muzycznymi projektami.
W 2012 w mojej prywatnej czołówce jest m.in. Supa Fi - ich kolejny koncert udowodnił, że mają olbrzymi potencjał niezależnie od warunków w jakich występują.

Tak się złożyło, że ponownie oglądałem Supa Fi w akcji poza warunkami typowo koncertowymi. Na początku czerwca występowali akustycznie w jednej z gdańskich szkół językowych, tym razem stanęli u wejścia do klubu Red Light. Niecodzienne okoliczności na pewno są atrakcją dla publiczności, ale nie każdy zespół potrafi sprostać trudnemu wyzwaniu podzielności uwagi. Nie wystarczy grać równo i perfekcyjnie trafiać w swoje dźwięki, nie wystarczy nawet pilnować stroju gitary czy odpowiedniego poziomu głośności (w wypadku braku akustyka). Brytyjsko-polska kapela musiała czujnie obserwować czy przechodzący przez "scenę" klienci nie rozlewają na nich lub ich sprzęt wynoszonych napojów, musieli koordynować cały swój występ tak, aby droga do baru była drożna. Trudne zadanie? Po naturalności i łatwości z jaką Supa Fi wykonało ponad godzinny repertuar można by sądzić, że to nic wielkiego. Nie znam jednak innego początkującego zespołu, który w takich warunkach byłby zdolny do całkowitego luzu. Może to wrodzona charyzma, a może to "coś", co sprawia, że gitarowa muzyka z Wysp od kilku dekad podbija cały świat.
Niewielka przestrzeń ganku przed klubem musiała całkowicie wystarczyć czteroosobowemu składowi. Chris Tylor był niemal niewidoczny zza perkusji i pleców stojących przed nim Paula Saundersa i Craiga Coppocka. Obok nich znajdował się szlak prowadzący do wnętrza Red Light, a jeszcze dalej stała osamotniona z mikrofonem Iza Bieszk. Do tego druga połowa repertuaru zaplanowana jest na dwie gitary i w tym potężnym ścisku odnaleźć swoje miejsce musiał jeszcze Kuba Kardaś. Nie mniejszy tłok panował po drugiej stronie - zaraz przed schodami znalazło się kilka siedzących miejsc, za nimi ściana mniej i bardziej przypadkowych osób dających się całkowicie porwać świetnemu indie rockowemu materiałowi. Craig tym razem wystąpił z gitarą elektryczną, co z jednej strony dodało utworom mocy, z drugiej nie pozbawiło ich głównej zalety - niesamowitej chwytliwości. Pisałem o tym już przy poprzedniej relacji, ale powtórzę się - takiego natężenia potencjalnych hitów na jedną set listę nie słyszałem już dawno. Zupełnie jakbym był świadkiem koncertu zespołu o olbrzymiej dyskografii, który odkrywa wszystkie przebojowe single. Tymczasem Supa Fi nie ma na koncie jeszcze żadnego wydawnictwa. Wytwórnia, która pierwsza na nich wpadnie zrobi bardzo przyzwoity interes.
Mój drugi koncert Supa Fi był zdecydowanie mniej osobisty, nie siedziałem tuż naprzeciwko zespołu w przestrzeni przypominającej prywatne mieszkanie. Jednak ani intensywne rozmowy mniej skoncentrowanej na muzyce części widzów, ani przejeżdżające tuż za plecami samochody nie były w stanie zepsuć wrażenia po świetnym rockowym występie. To nadal nie jest nowatorskie, eksperymentalne brzmienie, ale gdyby każdy próbował tworzyć coś całkowicie nowego to rock stałby się okrutnie nudnym gatunkiem. Supa Fi to 100% czystej rozrywki na światowej klasy poziomie, mam nadzieję, że za rok będziecie mogli się o tym przekonać na najwiekszych polskich scenach.
Jarosław Kowal
fot. Jarosław Kowal

No comments:

Post a Comment